Z okazji wiosny, nowego szablonu na blogu i zbliżającej się Wielkanocy zapraszam Was do udziału w konkursie „Kulinarna klapa”. Konkurs ma na celu uświadomienie czytelnikom, że nie każde kulinarne wyzwanie kończy się powstaniem tak pięknej potrawy czy wypieków jakie pokazujemy na zdjęciach.
Nagrodami w konkursie są: dla zwycięzcy – książka kucharska „Pascal kontra Okrasa” i kubeczek z logo NaMiotle; dla osoby, która zajmie drugie miejsce – książka „Pascal kontra Okrasa”.
Zapraszam do udziału w konkursie :)
Regulamin konkursu:
1. Konkurs jest przeznaczony dla fejsbukowych fanów Miotły. Kto nie jest fanem, może nim zostać klikając w TEN LINK
2. Warunkiem udziału w konkursie jest umieszczenie w komentarzu na blogu opisu (w kilku zdaniach) swojej największej kulinarnej porażki. Umieszczenie komentarza pod tym wpisem jest jednoznaczne z wyrażeniem chęci udziału w konkursie.
3. Konkurs trwa od 30 marca 2014r. do 13 kwietnia 2014r. Zgłoszenia (komentarze) można nadsyłać do 13 kwietnia 2014r., do godziny 23.59.
4. Zwycięzcę, autora najlepszej kulinarnej klapy, wyłoni jury w składzie: KULKOWO Team plus JA :).
5. Nagrodą za zajęcie pierwszego miejsca jest książka kucharska „Pascal kontra Okrasa” oraz kubeczek z logo NaMiotle.pl. Nagrodą za zajęcia drugiego miejsca jest książka kucharska „Pascal kontra Okrasa”.
6. Wyniki konkursu zostaną podane w dniu 15 kwietnia 2014r.
7. Wysyłka nagród tylko na terenie Polski.
Moją kulinarną klapa zdarzyła się w najmniej odpowiednim momencie. Zaprosiłam na obiad teściów, chciałam podać kurczaka, roladę, kluski śląskie, modrą kapustę i polędwiczki w sosie grzybowym. Zapomniałam o sosie i zredukowałam go do tego stopnia iż na patelni została twarda powłoka. Teściow chętna do pomocy chciała dobrze ,ale i tutaj….zobaczyła ten „sos” myślałam że ze wstydu się spale… Dobrze że całą reszta wyszła smakowicie, polędwiczek oczywiście nie podałam..
Ja zaliczyłam klapę przed Bożym Narodzeniem. Chciałam się popisać przed rodziną i na pewnej stronie był przepis na śliczne babeczki-renifery. Albo coś ze mną było nie tak, albo z przepisem,bo zamiast babeczek wyszedł piernikowy zakalec. Nie zostało mi nic innego jak zrobić z ciasta piernikowe ziemniaczki zamiast reniferów :(
Moja siostra poprosiła mnie o upieczenie ciastek, ponieważ jak twierdzi większość mojej rodziny – świetnie wychodzą mi słodkie potrawy. Wyobraźcie sobie minę mojej siostry, która na zorganizowanej przez siebie imprezie podała mój cudowny wypiek – słone ciastka :/
Druga wpadka również związana z ciastkami ;) Miałam już wprawę w robieniu kruchych ciastek z dziurką, przekładanych śmietaną i galaretką, wychodziły smaczne i delikatne. I kolejna osoba z rodziny poprosiła mnie o przygotowanie ich na imprezę rodzinną. Ciastka upiekłam, wyszły pyszne. Przełożyłam je śmietaną i pozostawiłam w piekarniku, żeby stężały. Gdybym tylko pamiętała, że piekarnik był jeszcze ciepły…wszystko popłynęło…
Pozdrawiam :)
Pierwsza Moja wpadka miała miejsce gdy miałam 15 lat. Moja rodzina pojechała do Babci, a ja zostałam w domu. Za dwa dni przypadał dzień matki ,więc postanowiłam upiec swój pierwszy biszkopt. Wszystko było w porządku, poza tym, że zbyt często zaglądałam do piekarnika z niecierpliwości i biszkopt nie wyrósł tak jak potrzeba. Niestety tego nie zauważyłam. Pięknie ozdobiłam na wierzchu i nawet napis zrobiłam polewą czekoladową. Po przekrojeniu okazało się , że jest zakalec…..
Mimo to Moja mamusia była ze mnie dumna!!! :)
Moja klapa ? dotyczyła „tajskiej zupy”. Chcąc zrobić niespodziankę dziewczynie wpadłem na pomysł, że ją ugotuję 1szy raz. Wybrałem się do marketu po składniki(wedle przepisu). Wróciłem do domu i zacząłem działać. Oczywiście przesadziłem ze „wszystkim…” chilli, sos rybny etc. W sumie przepis był tylko, po to aby był :D dziewczyna zjadła rzekomo ze smakiem… więc ja zadowolony zacząłem podawać ją reszcie domowników i tak oto dopiero 3cia z domu osoba uświadomiła mi, że tego nie da się zjeść, a co dopiero jak zupa troszkę sobie „postała” :D Gdy ja sam usiadłem i tak na prawdę jej posmakowałem to stwierdziłem, że największy twardziel by wysiadł :D Od tego czasu bywa, że mama patrzy mi na ręce jak mam coś doprawić :D
Zostałam sama w domu, a mama poprosiła mnie o przygotowanie obiadu. Wszystko mi przygotowała, a ja miałam tylko połączyć składniki(Miało to być łatwe „spaghetti z sosu z paczki”). Wlałam olej na patelnie, włączyłam na najniższy stopień i wtedy zorientowałam się, że nie ma w domu ważnego składnika- „sosu”. Jako, że to było lato ubrałam się dość szybko i poleciałam do najbliższego spożywczego( zapominając, że zostawiłam patelnie na włączonej kuchence;/). Gdy wróciłam do domu, otwierając drzwi ledwo widziałam na oczy, gdyż wszędzie było biało. Na szczęście mieszkam w domku jednorodzinnym więc szybko otworzyłam okna :) i mama nawet się nie zorientowała :P ale strach pomyśleć co by było jakbym wróciła chwile potem… :)
moja przyjaciółka miała urodziny, dokładnie osiemnaste. wraz z pozostałą dwójką z naszej paczki wiedziałyśmy, że nie wyprawia imprezy, więc my postanowiłyśmy zrobić jej prawdziwą osiemnastkę jako prezent – niespodzianka. dziewczyny wynajęły salę, udekorowały ją, zrobiły zaproszenia, zorganizowały zespół naszego dobrego znajomego… po prostu jak na najlepszej urodzinowej zabawie. mnie oczywiście została kulinarna strona. zaczęłam przygotowania dzień wcześniej, ale już od samego początku było to wielkie nieporozumienie. biszkopt do tortu robiłam trzy razy, przez co opóźniły się prace. mięso się przypaliło w piecu, zupa wyszła za ostra, sałatka niedoprawiona, przekąski prezentowały się obskórnie, jak za prl, totalna porażka. a na to wszystko, kiedy wjechał tort, cały krem z ozdobami po prostu… spłynął. rozpłakałam się na maksa, bo musiałyśmy jakoś wykarmić 30 osób. zawaliłam na całej linii. na szczęście chłopacy się zebrali, skoczyli autem do marketu i kupili ciastka, chipsy, napoje, alkohol, gotowe jakieś dania do odgrzania w piekarniku… uratowali naszą imprezę. ale od tej pory nie biorę się za takie przygotowania.
Moja największa wpadka to chyba wpadka z ubiegłego roku. Przygotowywałam tort dla mojej babci wyszedł naprawdę piękny, ale, że goście mieli pojawić się za 2-3 godziny a nie dzień później postanowiłam, że przyniosę sobie z dworu śniegu na tacę i na nim postawię tort aby szybciej stężał- lodówka u babci była załadowana, a do lodówki w naszym, drugim mieszkaniu jakoś nie było mi po drodze- akurat była śnieżyca. I tak uchyliłam tylko drzwi nabrałam na tacę śniegu i postawiłam na nim mój piękny gotowy tort. Gdy już moja ciocia się zjawiła w trakcie rozmowy usłyszeliśmy taki dziwny brzdęk za drzwiami. Uchyliłam drzwi i nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać. Tort zjechał ze śnieżnego podestu, po drodze tracąc część swojej dekoracji i górnej warstwy. Byłam wściekła na siebie a moi bliscy mogli się tylko śmiać. Suma sumarum tort po zawirowaniach trafił i na talerze, pomimo że nie wyglądał już tak jak wcześniej. Od tej pory nie szukam drogi na skróty, bo wiem jak to się kończy:)
Moja klapa dotyczyła krewetek… Chciałam zrobić niespodziankę na przyjęcie, niestety to był mój pierwszy raz i próbując je zrobić na patelni niestety je spaliłam, a później spaliłam się ze wstydu na imprezie :(
Pamiętam jak zaprosiłam rodzinę na obiad, chciałam zrobić coś oryginalnego, przeszukałam internet i padło na krokiety. Robiłam je całe przedpołudnie. Gd je podałam po minach rodzinki widziałam, że coś nie gra, ale gdy zapytałam wszyscy mówili, że dobre. Aż nagle mój 5-letni siostrzeniec wypluł wszystko na talerz i stwierdził, że on więcej nie je , bo zrobiło mu się niedobrze. Ja spłonęłam ze wstydu, ale śmiechu było co niemiara. Do dzisiaj jak zapraszam gości na obiad , to mi mówią, żebym nie robiła krokietów :)
Mi aż się wstyd przyznać do kulinarnej klapy. Tato miał urodziny, no to tradycyjnie Marysia się uparła, że upiecze tort. Wszystko było pięknie przygotowane : składniki i przepis. No to zabrałam się do roboty. Na początek upiekłam biszkopt (który zawsze piekę!) wyciągam a tu klapa, gorsza jak podeszwa, no to upiekłam drugiego który okazał się być nie lepszym od 1 (kotek miał co obgryzać, bo uwielbia ciasta). W końcu się zdenerwowałam i poszłam do sklepu po gotowe blaty. Przyszła pora na masę, która oczywiście się…. zważyła! no to myślę ale klapa! na szczęście przy 2 podejściu udało mi się ją zrobić. Przełożyłam biszkopciki masą, pięknie udekorowałam… na koniec chciałam zrobić zawijaska z czekolady i jak mi nie pękła torebka… chyba każdy już wie jak to się skończyło :)
Mogę stwierdzić, że był to mój najbardziej pechowy dzień w kuchni. Ja paliłam się ze złości a wszyscy wkoło się śmiali :)
Swoją kulinarną klapę zaliczyłam po biegu Powstania Warszawskiego zeszłego roku. Chciałam upiec zdrowy tort i dałam wszystkiego po pół a dodałam mielonych migdałów więcej i odrobinę cukru. Ozdobiłam jagodami i pianką z białka . Wyglądał cudnie ale nie do zjedzenia. Jadł tylko mój chłopak, żeby nie było mi przykro, ale mi nie było po prostu czasami tak się dzieje. Dzień i tak był wspaniały.
Pozdrawiam!;)
Wpadkę zaliczyłam w zeszłym roku na 5 urodzinki synka. Postanowiłam przygotować Małemu torcik do przedszkola. Upiekłam biszkopt, zrobiłam masę śmietanową z truskawkami. Cała zadowolona przełożyłam ciasto masą i przed dekoracją postanowiłam, że włożę torcik do stężenia do lodówki. Jedną ręką otworzyłam lodówkę, w drugiej trzymałam tortownicę. Gdy naglę ciasto fik i znalazło się całe na podłodze. Nie było co zbierać. Tylko pies miał bal. Najbardziej było mi szkoda cukru ksylitolu, bo z nim zrobiłam mój wypiek. Z tej całej złości dostałam takiej energii do pracy, że po dwóch godzinach gotowy i udekorowany kolejny tort wkładałam do lodówki. Na szczęście drugi raz historia się nie powtórzyła. Dziś się z tej klapy śmieję, ale wtedy nie było mi tak wesoło.
jeszcze jedna wpadka mi się przypomniała :) Zaprosiłam teścia na obiad. Wzięłam się za robienie gulaszu. Mięsko podsmażyłam, sosik zrobiłam i nadszedł czas przyprawiania. Do gulaszu zamiast soli dodałam 2 łyżeczki sody oczyszczonej… uh jak mi wszystko ,,wybuchnęło” to szkoda pisać :) gulasz był obrzydliwy i spieniony :D
Ja osobiście miałem 2 ,,kulinarne klapy”. Pierwsza to dosypanie do pierogów z truskawkami zamiast cukru – soli… Na pysznych pierożkach powstała masa solna :(
Druga klapa to dość częsty wypadek, czyli włączenie miksera na wysokie obroty gdy w misce jest głównie mąka i cukier puder. Powstaje wtedy cudowny śnieg, którego niestety nie sprząta się tak pięknie…
Temat konkursu jest fantastyczny. Klapy kulinarne zdarzają się wszystkim, mnie też. Przesolone zupy ratuję ziemniakiem. Sporadyczne zakalce zjada mój K i nawet „chwali” (hi,hi.. o my gosh), że woli od takich wysuszonych ciast. Czasami mam przypalone piersi kurczaka kiedy za dużo dam miodu w marynacie. Nie mogę uczestniczyć w konkursie, bo mieszkam poza krajem, ale opiszę swoją totalną klapę kulinarną. Było to w sierpniu 2004 roku. Zgodziłam się przygotować grochówkę dla stowarzyszenia polskiego w Kapsztadzie z okazji obchodów święta żołnierza -15 sierpnia. Tutaj jest to koniec zimy. Pogoda bywa różna i może zaskoczyć wzrostem temperatury. Co mnie się przytrafiło. Grochówka z wkładką kiełbasianą była dla 60 osób, więc całkiem spory gar wypadało ugotować. Ja miałam taki na 5 litrów, ciut za mały. Ówczesny prezes pożyczył mi 15-litrowy gar aluminiowy. Zakupiłam co trzeba: groch, warzywa, kiełbasę wędzoną, majeranek, itd. Impreza miała być w niedzielę o godz 13. Za gotowanie wzięłam się w piątek w południe. Ten olbrzymi gar z wodą ledwo umieściłam na palnikach. Całą kuchenkę mi zajęło, no trzy palniki. Rodzina będzie bez obiadu, ok pizzę się kupi. Wrzuciłam do niej co trzeba (kurcze ile czasu zajęło samo krojenie), no i zupa zaczęła się gotować. O 20-ej wyłączyłam, dwie godziny sobie postała na kuchence, aby gar można było dotknąć bez poparzenia, a później zdecydowałam, że gar wystawię na patio, w nocy jest chłodno to sobie postoi do soboty, aby rano podgrzać. Podobno takie zupy nabierają smaku z każdym dniem. Kuchnia była mi potrzebna na moje rodzinne gotowanie. Sobota rano. Ptaki pięknie śpiewają jakby wiosna przyszła trochę wcześniej, czyli ciepło się zrobiło. W nocy temp. z 7-8 st. C wieczorem, skoczyła do 15 st. C chyba w środku nocy. Tu wiosna zaczyna się dopiero 1 września, więc totalne zaskoczenie. Lecę na patio. Stawiamy z K gar z grochówką na kuchenkę, dla podgrzania. A po pół godzinie „ocieplania się” zupy podnoszę pokrywkę i …… mam pięknego „kalafiora”. Grochówkę szlag trafił. Wpadłam w takie przerażenie, że mnie sparaliżowało prawie. Całe 15 litrów z wkładką do wylania. No i zaczęło się. Całe szczęście, że sklepy były pod ręką. Zakup od nowa produktów, kiełbasy już takiej nie zdobyłam, bo była od znajomego „butchera” zamkniętego w sobotę. Wypadało kupić wędzone żeberka i inną. Nie chciałam też zaufać temu wielkiemu garowi. K pojechał do specjalnego sklepu ze sprzętem dla zawodowych kucharzy i kupił strasznie drogi 7-litrowy stainless steal garnek. Zaczęłam gotować dopiero o 22-ej w nocy, aby czas był krótszy do dnia następnego. W dwóch garach: 5 i 7 litrowym. Calusieńką noc nie spałam czuwając nad tą zupą. W niedzielę była ok. Na spotkaniu w stowarzyszeniu bardzo smakowała, podana z kromką chleba. Wszyscy byłi zadowoleni, ale dokładki starczyło tylko dla nielicznych. Dziś to tylko śmieję się na samo wspomnienie, ale wtedy to było mi raczej do płaczu.
pozdrawiam Blogerkę „Na miotle” za świetny konkurs i wszystkich „klapowiczów” kulinarnych, Ursa, Kapsztad.
Jakiś czas temu postanowiłem przygotować (i wrzucić przepis na blog) bialystoker kuchen – obecnie mało znane na podlasiu bułeczki. Robiłem je przy okazji małej imprezki w domu. Efekt nie do końca był zgodny z oczekiwaniem:
1. dodałem za dużo maku (wsypałem go do cebuli zamiast posypać nim bułki),
2. nie zrobiłem wgłębienia szklanką w przygotowanych plackach (wyglądały mało estetycznie),
3. trochę za późno wyjąłem je z piekarnika;-)
Niestety nie mogę dodać tutaj zdjęcia – wrzuciłem je na FB w komentarzu do wpisu o konkursie. Do zdjęć wybrałem te najmniej spalone. Miałem jeszcze nadzieję na wrzucenie przepisu na blog.
Dodam jeszcze, że przy drugim podejściu bułeczki były wyśmienite – przepis i zdjęcia znajdziecie na moim blogu.
Przypominam sobie jedną klapę przy pieczeniu ciasta. Było to ciasto czekoladowe z jabłkami, na które przepis znalazłam w internecie. Byłam jeszcze wtedy zielona w temacie pieczenia i gdy miałam je zrobić po raz pierwszy, coś poszło nie tak :-) Robiłam je tylko (a może aż?) dla najbliższej rodziny i wprawdzie mogłam liczyć na ich zrozumienie w przypadku niepowodzenia, ale i tak miałam tremę, bo naopowiadałam, jakie to ciasto będzie smaczne i ładne (zgodnie z opisem autorki). Miało wyjść puszyste, wysokie, ze wspaniałymi jabłkami wewnątrz, a moje było… niskie i zapadnięte, z jabłkami nie wiadomo gdzie. Byłam bardzo zawiedziona widokiem jakiegoś tam placka stygnącego na blacie, które do miana apetycznego miało się nijak. Jak potem wywnioskowałam po długich przemyśleniach, dodałam do ciasta starą (choć nie po terminie) sodę oczyszczoną, która leżakowała na półce dobre kilka miesięcy. To, że sodę można przechowywać tylko do 3 miesięcy po otwarciu, oświeciło mnie potem :p
Przez jakiś czas miałam „urazę” do sody, ale nie na długo, bo bez niej przecież ani rusz. Po prostu teraz częściej robię porządki w kuchennych szufladach :)
Książkę:* mam, więc w konkursie nie startuję :)
A ten kubek to kocham od zawsze!
Ściskam :*
Ja miałam dwie klapy jednego dnia. Spodziewaliśmy się gości więc postanowiłam upiec ciasto ze śliwkami, niestety wyszedł zakalec i to jaki !!!! Makabra. Przeszperałam lodówkę, szafki i pomyślałam zrobię muffinki one zawsze wychodzą. Zrobiłam….i…..wyszły a jakże , wyszły tylko strasznie śmierdziały zjełczałym olejem. Niestety olej smakowy jakiego użyłam był zjełczały, dodając go do ciasta nie wyczułam ale w piekarniku pod wpływem temperatury tufiło na cały dom, już nie wspomnę o muffinkach trzeba była pozbyć się ich w tempie natychmiastowym. W ostatniej chwili wysłałam męża do sklepu po ciastka, żebyśmy mieli cokolwiek do kawy :)
Moja kulinarna klapa – staropolskie cebularze. Na prośbę rodziny zdecydowałam się upiec cebularze ze staropolskiego przepisu znalezionego w jednej ze starych książek. Od samego początku miałam złe przeczucia, ale jako że nie jestem mocno obyta w kwestii wypieków to wzięłam się do pracy. Już na początku z ciastem było coś nie tak – nie chciało rosnąć tak jak powinno, nie dawało się zagniatać tak jak powinno. Efekt końcowy niestety spełnił moje najgorsze obawy. Cebularze po upieczeniu były twarde jak kamień, dosłownie dało się nimi rzucać i wybijać dziury w ścianie. Porażka całkowita, która szybko wylądowała w koszu na śmieci. Niestety musiałam przyznać rodzinie, że z tych cebularzy nic nie będzie. Szkoda :(
Moja największa kulinarna wpadka była podczas początków mojej przygody w kuchni. To była bardzo mroźna zima, ja miałam naście lat, a do tego czasu zawsze gotowała Mama. Niestety Mama zachorowała i przez dłuższy czas była w szpitalu, gdy dowiedziałam się, że wreszcie wraca do domu postanowiliśmy z bratem zrobić jej przyjemność. Jedno z najpyszniejszych ciast mojej Mamy to był murzynek i właśnie to ciasto postanowiliśmy upiec. Do tej pory nie wiem co zrobiliśmy źle, może wszystko :) Ale z murzynka wyszedł okropny, gliniasty zakalec. Gdy Mama wróciła do domu niezwykle ucieszyła się z naszych starań i mimo, że ciasto było niezjadliwe, chwaliła z ogromnym, nieudawanym entuzjazmem. Do dziś wspominam tą nieudaną podróż kulinarną z uśmiechem, bo w końcu uczymy się na błędach. A murzynka już nigdy więcej nie upiekłam :)
Odwiedzali nas znajomi z trójką dzieciaków. Postanowiłam, że zrobię cannelloni z mięsem. Zadowolona kupiłam mięso, paczkę makaronu, zabrałam się za gotowanie. Wszystko było ok. Tyle tylko, że dwa chłopy jak dęby, jedna ciężarna, jedna karmiąca i trójka głodnych dzieciaków zbytnio się nie najadła jedną marną blaszką cannelloni ;) Śmiejemy się do dziś z tej wpadki i do dziś jest mi wstyd ;)
Mój pierwszy obiad jako mężatki uważam za porażkę.Na pierwsze danie był rosół a,na drugie miały być kopytka.Ziemniaki zmieliłam dodałam jajko i mąkę.Wszystko wymieszałam starannie tylko masa lepiła mi się do rąk.Dodałam jajko mąkę i dalej lepi mi sie wszystko do rąk.I tak dosypywałam mąkę i wbijałam kolejne jajka i dalej nic.W końcu dałam za wygraną i uformowałam ,,kulki,, i zagotowałam.Jeść się tego nie dało poprostu koszmar.Były tak twarde że zęby bolały od żucia.Dziś jak robię kopytka to śmiję się sama z siebie.
Miałam kilkanaście lat, ale od dziecka pomagałam przy pieczeniu. Zbliżał się tłusty czwartek i tata poprosił bym zrobiła ciasto na faworki, a jak wrócą z mamą to on je usmaży. Wzięłam książkę kucharską (miała tak z boku na marginesie wypisane wszystkie potrzebne składniki) i zaczęłam działać. Mąka na stolnicę, do tego żółtka, śmietana, dodać resztę składników, posiekać i wyrobić ciasto. Do lodówki. Wszystko poszło zgodnie z planem, tylko podczas smażenia jakoś dziwnie ciężkie były te faworki (a przecież tak cieniutko wałkowałam). Spadały tacie jak jakieś kamienie na dno garnka. A po usmażeniu można było sobie zęby o nie połamać… Dochodzenie rodzinne wykazało że do faworków, do ciasta wpakowałam 1,5 kostki smalcu… Ale dla mnie reszta składników to reszta składników, wiedziałam że do kruchego czasem dodaje się smalec, więc się nawet nie zdziwiłam, ale że smalec do smażenia… u mnie w domu zawsze to się robiło na oleju:) Teraz mam dwa razy więcej lat co wtedy i lubię wyzwania w kuchni ale za faworki się nie biorę:)
Pewnej jesiennej niedzieli postanowiłam upiec ciasto do kawy, miała to być proste ale bardzo dobre ciasto pod nazwą ,,babka górnicza,, Jest to ciasto ciemne z dodatkiem kakao , przygotowałam wszystkie składniki aby jednego brakowało i było to właśnie kakao . przejrzałam szafkę i znalazłam kawę inkę wiec postanowiłam że jej dodam aby ciasto nabrało ciemnego koloru , wyrosło jak zawsze polane polewa czekoladową prezentowało się smakowicie kawa na stole ciasto na talerzu pierwszy kęs wprowadził nas w osłupienie ciasto było tak gorzkie i palące ze nie dało się go przełknać.
Fanem na FB jestem od dawna z konta – Nutka Slodyczy ;) A teraz przejdźmy do konkretu i mojej epickiej ryżówki :D
Pewnego dnia moja mama pojechała na cały dzień do miasta, więc ktoś musiał ugotować obiad dla rodzinki… Padło oczywiście na mnie. Miałam ugotować zwykłą ryżówkę na rosole z niedzieli. Nic trudnego: durzucić parę warzyw no i wsypać ryż… Ale ile? To ile ryżu mam dodać (wszak zupa miała być na 6 osób) przekazała mi mama w dość szczegółowej informacji: „Na 6 osób to wsypiesz gdzieś tak z pięć łyżek ryżu, dobrze?”. Oczywiście odpowiedziałam, że dobrze no bo co w tym trudnego? No i tu pojawia się ten mankament, że moja mama wybrała zupełnie nie odpowiedni moment do przekazywania tak ważnej informacji… Choć wszystko potwierdziłam, że przyjmuję do wiadomości to jeszcze SPAŁAM! No i masz babo placek (czyt. ryżówkę w dosłownym słowa znaczeniu)! Bo zamiast zupy z ryżem, wyszedł ryż z zupą… Rzekłabym, że sam ryż… A może risotto? :D Otóż zamiast 5 łyżek ryżu wsypałam do garnka 30 łyżek ryżu… Sick! No, ale skoro „mama tak powiedziała”… To nie było zmiłuj, mózg zupełnie wyłączony, zero pomyślunku i ślepo sypię… A zamiast usłyszeć – „Na 6 osób to wsypiesz gdzieś tak z pięć łyżek ryżu, dobrze?”, kiedy to rano leżałam zaspana w łóżku… Ja genialna osoba, mistrz patelni i piekarnika usłyszałam – „Na 6 osób to wsypiesz gdzieś tak PO pięć łyżek ryżu, dobrze?”. No a jak po 5 łyżek to z matmy niezła jestem (6×5) i takim oto sposobem wyszło mi 30 łyżek ryżu… :D Ale była niespodzianka w garze! Normalnie 100% ryżówka, ani krztyny zupy :D
Moja klapa kulinarna była bardzo wybuchowa. Dawno temu z zagranicznych wojaży przywiozłam kasztany jadalne. Nie mając pojęcia jak się je przyrządza rozgrzałam olej w garnku i postanowiłam je obsmażyć w tłuszczu. Gdy tłuszcz się rozgrzał wrzuciłam do garnka kasztany, które po chwili zaczęły pękać i wyskakiwać z garnka tak wysoko, że odbijały się od sufitu i jak petardy latały po całej kuchni. Siła wyrzutu była tak duża, że nie dało się wejść do kuchni dopóki ostatni kasztan nie wyskoczył z garnka. Po bombardowaniu ściany i sufit były w tłuste kropki od odbijających się kasztanów. Teraz przy robieniu popcornu mam poważne obawy :) Strach pozostał :).
Jestem znana z kuchennych eksperymentów. Rzadko korzystam z przepisu, zazwyczaj staram się pamiętać co należy dodać aby wyszedł np. biszkopt albo kruche ciasto. Zazwyczaj pamiętam… :)
Któregoś razu, w letnie popołudnie do moich drzwi mieli zawitać goście. Obiad gotowy , stół przystrojony – do zrobienia zostało jedynie przygotowanie deseru – a cóż to dla mnie! Mało czasu, więc żadne przekładańce z kremem w grę nie wchodziły, dlatego postanowiłam zrobić szybkie chocholate chips cookies. Wystarczy wymieszać składniki, dodać kawałki czekolady, wyjąć na blaszkę z pergaminem i piec kilka minut. Proste, prawda? Dokładnie tak zrobiłam :)
Goście u drzwi, obiad podgrzany, ja biegnę do piekarnika, wyjmuję ciastka – a tam – jeden wielki czekoladowo-maślany placek, totalnie nie do podania. Cóż, wiesz co się stało?
Zapomniałam do ciastek dodać … mąki :)
Nauczka na przyszłość, aby w kuchni nie być nigdy zbyt pewnym siebie :D
Co podałam gościom? Crumble owocowe. :) Również szybkie w przygotowaniu a i o mące nie mogłam już w takim wypadku zapomnieć :)
Pozdrawiam!
Ada z bloga Słodkie Przyjemności :)
Ostatnio postanowiliśmy z moją drugą połową, że nauczymy się gotować. Ja jestem zwolenniczką zaczynania od podstaw i rzeczy, których nie da się popsuć, jednak mój luby naoglądał się zagranicznych programów kulinarnych i dla popisówy postanowił mi zrobić hamburgery z przepisu Gordona Ramsaya. Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie nasze luki w podstawach gotowania – usmażone przez nas mięso było tak surowe, że tylko czekałam, aż zacznie z nami rozmawiać… Nie jestem zwolennikiem wyrzucania jedzenia, dlatego wrzuciliśmy mięso ponownie na patelnie w celu usmażenia go, niestety, przypominało to wszystko prócz hamburgera. Okazało się, że mięso mielone smaży się dłużej i na mniejszym ogniu… Pewnie jak przejdzie nam trauma po porażce i po wyśmianiu przez jego mamę, to spróbujemy kolejny raz :)
w zeszłym roku w czerwcu miałam dzień tak kiepski i pechowy, że płakałam jak dziecko… ze wściekłości, z bezradności, z głupiego niefarta… rozwaliła mi się obręcz tortownicy z zawartością w trakcie przenoszenia do piekarnika, ciasto wyleciało w powietrze i rozlało się gdzie mogło… miał być tort urodzinowy dziecka… byłam już taka zmęczona, ze chciałam tylko upiec i mieć z głowy, a tu lipa… ciastem były schlapane blaty, fronty szafek kuchennych, podłoga i wszystkie rzeczy w koło.
ryczałam, sprzątałam i przeklinałam strasznie, a później jak juz usiadłam i zastanawiałam się co dalej, to pomyślałam, że z boku musiało wyglądać tragicznie. podwójnie pełnoletnia matka czwórki dzieci ;) ostatecznie ukręciłam kolejnego biszkopta. wyrósł pieknie i zrobiłam najpiekniejszego torta truskawkowego urodzinowo-dnio-tatowego. zawieźlismy go na spotkanie z dwiema innymi rodzinami i wszamaliśmy. byłam z siebie dumna. znajomy robił zdjęcia. podobał się i co ważniejsze smakował wybornie. wybroniłam się z kompletnej klapy ;)
Moją kulinarną porażką było ciasto, które niedawno upiekłam. Jako, że jestem świeżo upieczoną mamą i maniaczką pieczenia ciast postanowiłam, że upiekę sobie ciasto marchewkowe. Pomyślałam, że jest to jedno z niewielu ciast, które nie zaszkodzi dziecku (gdyż karmie piersią). Jakie było moje zdziwienie, gdy po określonym czasie wyciągnęłam ciasto z piekarnika, a ono wybuchło! Pozostały jedynie brzegi ciasta, a cały środek eksplodował! Było mi tak żal tych wszystkich składników zmarnowanych składników, że wyjadłam bakalie pozostałe na blaszce :). To była zdecydowanie moja największa porażka kulinarna ostatnich miesięcy, pozostanie ona na długo w mojej pamięci:).
Moją największą klapą kulinarną był sernik z żurawiną… Nie dość, że do masy serowej dodałam suszoną żurawinę, a nie świeżą (nie doczytałam!) to na dodatek przy wkładaniu tortownicy do piekarnika, obręcz została mi w rękach, a dno poleciało na drzwiczki piekarnika… Dodam, że miało to być ciasto na urodziny mojej teściowej :D
Wpadek kulinarnych mniejszych lub większych było sporo. Takich, które ostatecznie okazały się odkryciem kilka też się zdarzyło ;) Jednak najbardziej zapadło mi w pamięć moje pierwsze, samodzielne robienie tortu orzechowego. O ile biszkopt orzechowy wyszedł, to z masą powstał problem. Miałam nie wiele czasu, więc żeby sobie ułatwić, nie zmieliłam orzechów maszynką (czy na tarce) lecz wrzuciłam je do malaksera. Powstało mi coś, co było pół na pół masłem z orzechów włoskich i dość sporymi kawałkami orzechów. Wiedziałam, że orzechy trzeba sparzyć mlekiem – powstał mi kajmak orzechowy, który oczywiście przywarł mi do dna, tak mocno, że podczas próby mycia, okazało się, że jest po garnku…
Ostatecznie tort wyglądał ładnie… pachniał nawet przyjemnie, a w smaku niestety było czuć, że to nie jest 'tort orzechowy, jaki robiła zawsze Babcia’ ;) na dodatek było czuć, że się coś mi przypaliło. Teraz mam nauczkę do końca życia: nie iść na łatwiznę i mielić orzechy maszynką ;)
Leave reply
Szukaj
O mnie
Czarownica zafascynowana mocą ziół, fanka wytrawnego wina i calvadosu, jazzoholik.
Napisz do mnie
Kategorie
Archiwum
Meta
Zdjęcia i wpisy, które prezentuję na blogu są mojego autorstwa. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie oraz wykorzystywanie w internecie lub innych publikacjach. Wykorzystywanie i kopiowanie zdjęć bez mojej zgody jest sprzeczne z przepisami ustawy o prawach autorskich.
(Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 04.02.1994r.Dz.U.Nr 24, poz. 83).
TAGI
bakalie cynamon czekolada drożdże grill hand made jabłka karmel kruche lukrowanie marchewka migdały orzechy owoce leśne przyprawy korzenne smażone twaróg świąteczne wypieki