
Po wielu męczarniach, kilkukrotnym wgrywaniu filmów i montażu kilku filmików w jeden, powstał pierwszy video tutorial :). Wiem, że daleko mu do ideału, ale to praktyka czyni mistrza. Kamerę mam nędzną, montażysta ze mnie kiepski, ale powiedzcie, że nie jest bardzo źle :))). Z nadmiernej ekscytacji całym tym filmowaniem zagubił się gdzieś w akcji fragment z lukrowaniem kocich oczu. Taka sytuacja…
A i zapomniałam dodać, że przy lukrowaniu konturu drugiego ucha ręka mi nieco zadrżała, bo mój osobisty kot wskoczył mi na kolana. Ale byłam dzielna i narysowałam kontur do końca :).
Trochę sobie dzisiaj polukrowałam, w ramach leczenia przeziębienia, i powstały ciasteczka z moim ulubieńcem :).
Skończyłam odnawiać krzesło :). Wymyśliłam sobie, że tapicerka będzie z grubego naturalnego lnu. Pożałowałam tego pomysłu bardzo szybko. Wygląda ślicznie, ale naciąganie lnu to koszmar! Len się nie chciał poddawać i nie mogłam skorygować zaokrągleń naciągając tkaninę. Nabijanie gwoździ tapicerskich też łatwe nie było. Ponieważ krzesło było bardzo podziurawione to w niektórych miejscach gwoździe wpadały do tych dziur i nie trzymały tkaniny. Nie mogłam więc ich nabić tak jak chciałam dlatego nie są idealnie równo rozmieszczone. Koniec końców wszystko się udało i krzesło gotowe! :).
Tu możecie przeczytać pierwszą i drugą część moich zmagań renowacyjno – tapicerskich.
Na sprężyny i na oparcie (pod plecy) dałam gąbkę o grubości 3 cm, na gąbkę nałożyłam przycięty len. Gąbkę, przed nałożeniem lnu, przymocowałam zszywaczem tapicerskim żeby nie przesuwała się pod tkaniną.
Trzy godziny roboty i krzesło gotowe :)
No i zdjęcie z krzesła z właścicielką :).
Na koniec zdjęcie porównawcze.
Dzisiaj Tłusty Czwartek więc temat wpisu jest oczywisty :). Miałam w planach upieczenie „odchudzonych” pączków, ale pączek to pączek. Musi być słodki i smażony w głębokim tłuszczu :). Wyczytałam kiedyś, że jest taki przesąd, który mówi, że kto w Tłusty Czwartek nie zje ani jednego pączka to nie będzie mu się wiodło w dalszym życiu. Więc kto jeszcze dzisiaj nie zjadł pączka niech to szybko uczyni :).
Rozczyn:
1 łyżka mąki
1 łyżka cukru
50 g świeżych drożdży
1/4 szklanki ciepłej wody
Ciasto:
3 żółtka
1 jajko
1/2 szklanki cukru
3,5 – 4 szklanki mąki
50 g rozpuszczonego masła
1 łyżeczka soli
1 szklanka ciepłego mleka
1 łyżeczka esencji waniliowej
1 łyżeczka pasty pomarańczowej lub 1 łyżeczka skórki otartej z pomarańczy
2 łyżki wódki (ja dałam cytrynową)(
Składniki rozczynu dokładnie mieszamy i odstawiamy na kilka minut. W tym czasie ubijamy żółtka, jajko i cukier. Masa jajeczna musi być jasna i puszysta. Do masy jajecznej dodajemy rozczyn, mleko, sól, mąkę (najpierw 3,5 szklanki), wanilię i skórkę pomarańczową. Ciasto wyrabiamy aż będzie gładkie i lśniące. Gdyby ciasto było bardzo luźne dodajemy mąkę, ale nie więcej niż 0,5 szklanki. Do ciasta dodajemy masło wlewając je po 1 łyżce.
Gdy masło połączy się z ciastem przykrywamy miskę lnianą ściereczką i odstawiamy ciasto do wyrośnięcia.
Gdy ciasto podwoi objętość wykładamy je na blat oprószony mąką i formujemy pączki. Możecie zrobić pączki tradycyjne albo oponki. Ja zrobiłam kilka tradycyjnych, kilka oponek i mini pączki, które powstały z wycinania otworów w oponkach. Uformowane pączki odstawiamy ponownie do wyrośnięcia.
Wyrośnięte pączki smażymy w głębokim tłuszczu do zrumienienia.
Pączki odkładamy na talerz wyłożony ręcznikiem papierowym. Ręcznik wchłonie nadmiar tłuszczu.
Pączki możecie posypać cukrem pudrem lub polukrować.