Piękne i pachnące Tavolette di cera, czyli tabliczki z wosku. Te najsłynniejsze wytwarzane są przez manufakturę farmaceutyczną przy kościele Santa Maria Novella we Florencji. Wykonanie tabliczek nie jest skomplikowane i z łatwością można je zrobić w domu. Przy tworzeniu tabliczek możemy komponować zapachy, wzory kolory, ogranicza nas wyłącznie wyobraźnia i posiadany materiał dekoracyjny czyli suszone rośliny, zioła, szyszki, patyczki.
Do wykonania tabliczek potrzebne będą:
suszone rośliny, patyczki, małe szyszki
wosk pszczeli, bielony w pastylkach
olejki eteryczne
alkohol cetylowy (ja nie zawsze dodaję)
wstążka satynowa
Tabliczki można przygotować w specjalnych foremkach, mają one specjalna wypustkę, która formuje dziurkę na wstążeczkę. Można też przygotować tabliczki w silikonowych foremkach na babeczki, a dziurkę na wstążkę można zrobić rozgrzanym gwoździem.
Wosk roztapiamy w rondelku. Jeżeli dodajecie alkohol cetylowy to trzeba go dodać do wosku na etapie rozpuszczania (jest w postaci małych pastylek). Alkohol powoduje, że tabliczki nie pękają i ładnie zastygają, dodajemy go 5g na 100g wosku. Na każde 100 g wosku dodajemy 10 g olejków eterycznych. Roztopiony wosk mieszamy z olejkiem i rozlewamy do foremek. Od razu układamy na wosku suszone roślinki, wosk szybko tężeje i po utwardzeniu rośliny nie będą się dobrze trzymać tabliczki. Dlatego susz roślinny powinien lekko się zatopić w wosku.
Po zastygnięciu tabliczki, przewlekamy przez dziurkę satynową wstążeczkę.
Tu możecie podejrzeć jak wytwarzane są tabliczki w manufakturze farmaceutycznej przy kościele Santa Maria Novella we Florencji.
Żywokost i wrotycz to zioła, które darzę szczególną sympatią. Żywokost lubię za jego siłę regeneracji i moc w smarowidłach. Wrotycz za mnogość zastosowań, skuteczność i piękny zapach. Wczoraj dość boleśnie nadwyrężyłam sobie mięsień barkowy (nie, nie podczas morderczych ćwiczeń :) ) i postanowiłam zrobić maść, która złagodzi ból i naprawi „zepsuty” mięsień.
Do sporządzenia maści użyłam maceratu z korzenia żywokostu na oleju lnianym, który przygotowałam sobie w sierpniu. Kawałki korzenia pozostawiłam w maceracie ponieważ korzystam także ze zmiksowanych korzeni. To, że pozostają zatopione w oleju sprawia, że można je łatwo zmiksować. Suszony korzeń jest bardzo twardy, rozdrabnianie suchego korzenia nie pójdzie tak łatwo.
Maść zawiera także macerat ze świeżego ziela wrotyczu na oleju kokosowym. Macerat wrotyczowy ma piękny żółtozielony kolor i mocny ziołowy zapach.
Do przygotowania maści użyłam kawałków korzenia żywokostu i oleju lnianego, w którym macerował się żywokost. Kawałki korzenia i olej zmiksowałam w rozdrabniaczu i dobrze odcisnęłam przez gęstą gazę.
W szklanym naczyniu (u mnie mały słoik) umieściłam macerat żywokostowy i macerat wrotyczowy. W drugim słoiku umieściłam smalec i alkohol cetylowy, w kąpieli wodnej podgrzałam smalec do chwili rozpuszczenia alkoholu cetylowego.
W osobnym słoiczku, w kąpieli wodnej, rozpuściłam wosk pszczeli. W płaskim rondlu umieściłam jednocześnie oba słoiczki i w kąpieli wodnej podgrzałam tylko tyle by osiągnęły prawie identyczną temperaturę. Do słoiczka z maceratami dodałam olejki eteryczne i witaminę E. Wszystkie składniki połączyłam w szklanym naczyniu, naczynie to umieściłam w garnku z zimną wodą i miksowałam do chwili aż masa nabrała kremowej konsystencji.
Przez długie tygodnie nie pojawił się na blogu nowy wpis. Winny temu jest notoryczny brak czasu, na który w dużej mierze się składają się: rozkwit KULKOWA, zgłębianie wiedzy o ziołach i ich zastosowaniu, a ostatnio… pobieranie nauki w szkole rolniczej :). Nie znaczy to, że unikam prac kuchennych. Przeciwnie, nadal lubię mieszać w gankach tyle tylko, że zamiast słodkości wytwarzam maceraty ziołowe, kręcę kremy, maści i naturalne mydła.
Dlatego też trochę zmieni się charakter wpisów, będzie bardziej naturalnie, ziołowo. Ciasta też będą, bez obaw, będą się tylko przeplatać z przepisami na mydła i kremy.