
Dla utrzymania względnej równowagi pomiędzy słodkim i słonym upiekłam focaccię. Focaccia to pyszny (włoski) placek, który zjadamy maczając go w oliwie. Placek powinien być dość cienki, ja niestety włożyłam ciasto do zbyt malej formy i urósł trochę za bardzo, ale nie stracił z tego powodu na walorach smakowych więc nie ma dramatu :). To też dowód na to, że nie zawsze wszystkie wypieki wychodzą mi idealnie tak jak sobie zaplanuję :).
1 szklanka ciepłej wody
30 g świeżych drożdży
2 szklanki mąki pszennej
1/2 szklanki mąki żytniej (1850)
1/4 szklanki oliwy
1 łyżeczka soli
szczypta cukru
do posmarowania ciasta: 3 łyżki oliwy, świeżo mielony pieprz, 1 łyżeczka posiekanego (świeżego) rozmarynu, 1 roztarty ząbek czosnku.
Wodę wlewamy do miski miksera, dodajemy rozkruszone drożdże, wsypujemy szczyptę cukru i dwie łyżki mąki. Odstawiamy na kilkanaście minut. Gdy rozczyn urośnie dodajemy pozostałe składniki i wyrabiamy ciasto. Ciasto ma być luźne, gładkie i elastyczne, gdyby było zbyt gęste można dodać nieco więcej wody. Odstawiamy ciasto żeby podrosło. Gotowe ciasto wykładamy do formy, ja piekłam w kwadratowej formie o boku 24 cm. Jeżeli chcecie by Wasza focaccia była niższa musicie użyć większej blaszki. Ciasto rozprowadzamy równomiernie w formie, najlepiej zrobić to natłuszczonymi rękami. Na powierzchni ciasta robimy palcem dziurki. Focaccię smarujemy oliwą z przyprawami.
Pieczemy w temperaturze 190 – 200 stopni przez 30-40 minut, gdy placek zaczyna rumienić się na brzegach wyjmujemy go z pieca.
Niedawno piekłam ciasto marchewkowe . Marchewka doskonale sprawdziła się jako składnik ciasta, pomyślałam więc, że może spróbuję upiec ciasto z burakami :). I muszę Wam powiedzieć, że ciasto buraczane smakuje zaskakująco dobrze. Nie można go piec zbyt długo, bo musi pozostać wilgotne, w zasadzie najlepsze jest jeszcze takie ciągnące, zakalcowate jak brownies. To ciasto dla czekoladoholików, nie jest zbyt słodkie a czekolada jest dominująca w smaku. Buraki są niewyczuwalne, ale to one nadają tej wilgoci i lepkości ciastu. Polecam!
1 1/2 szklanki cukru
1 szklanka mąki
2 łyżki kakao
100 g czekolady (70%)
szczypta soli
1/2 łyżeczki sody
3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
2 buraki
2 jajka
1/2 szklanki oleju
1/2 szklanki wody
Masa czekoladowa:
150 g czekolady (ja dałam 70%, ale możecie dać mleczną)
300 ml śmietany kremówki (36%)
1 łyżeczka cynamonu
1 łyżka masła
Buraki gotujemy (bez obierania) do miękkości. Ugotowane, wystudzone buraki obieramy i trzemy na tarce (na tych ostrzach do placków ziemniaczanych – ma powstać buraczana papka). Czekoladę (100 g) rozpuszczamy w kąpieli wodnej. Ciepłą czekoladę mieszamy z burakami. Do masy buraczano-czekoladowej dodajemy pozostałe płynne składniki: jajka, olej, wodę. W dużej misce łączymy suche składniki: mąkę, sodę, sól, proszek do pieczenia, cukier i kakao. Do sypkich składników wlewamy płynne. Ciasto mieszamy łyżką. Gdy składniki się połączą przekładamy ciasto do formy. Ja piekłam dwa małe torciki, w mini tortownicy o średnicy 18 cm, ale ta ilość ciasta wystarczy na średnią tortownicę.
Ciasto pieczemy w temperaturze 170 – 180 stopni przez około 40 -50 minut.
Masa czekoladowo – cynamonowa:
Śmietanę z masłem i cynamonem podgrzewamy. Ma być prawie wrząca, ale nie powinna się gotować. Zdejmujemy z ognia i wsypujemy czekoladę, połamaną na kostki. Odstawiamy na kilka minut by czekolada się rozpuściła. Gdy czekolada się rozpuści trzepaczką (albo ręcznym mikserem) ubijamy masę i odstawiamy ją na pół godziny do lodówki. Masa w lodówce zgęstnieje.
Wystudzone ciasto przekrawamy na 3 placki i przekładamy masą czekoladową. Część masy zostawiamy na posmarowanie wierzchu ciasta.
Dzisiejszy późnonocny wpis dedykuję Łukaszowi, który obiecał upiec bułeczki na (już) dzisiejsze śniadanie.
Bułeczki są bardzo proste do zrobienia i nawet początkujący piekarz da radę je upiec. Zaletą bułek jest to, że czas przygotowania jest bardzo krótki, na stronie www.mormonmavens.blogspot.com, na której znalazłam przepis, bułeczki nazywają się ”półgodzinne”. Ja dałam bułeczkom trochę więcej czasu, ale godzina wystarczy aby je przygotować.
1 szklanka wody
1/3 szklanki oleju roślinnego
1/4 szklanki miodu
40 g drożdży (świeżych)
szczypta soli
1 jajko
1 żółtko
ok. 3 szklanek mąki
białko do smarowania bułeczek
W misce, w której będziemy zarabiać ciasto, umieszczamy ciepłą wodę, miód i drożdże. Odstawiamy na 10-15 minut. Dodajemy pozostałe składniki, ale mąki dodajemy początkowo tylko 2 szklanki. Wyrabiamy ciasto mikserem na wolnych obrotach. Ważne jest aby nie dodać zbyt dużo mąki, bo bułeczki będą ciężkie i nie wyrosną odpowiednio. Podczas wyrabiania ciasta wsypujemy resztę mąki, ale nie musicie dodać jej całej. Ciasto ma być miękkie i elastyczne, może lekko kleić się do rąk. Ciasto odstawiamy na 10-15 minut. Po tym czasie wykładamy ciasto na blat, podsypujemy mąką, zarabiamy kilka razy i formujemy bułeczki. Bułeczki układamy w formie zostawiając 2-3 cm odstępy. Uformowane bułki odstawiamy na kolejne 15 minut i przed włożeniem do pieca smarujemy je białkiem.
Bułeczki pieczemy przez 15-20 minut w temperaturze 175 stopni.
Kupna nutella nie jest dla mnie smakołykiem. To coś po co nigdy nie sięgam, nawet gdy w lodówce zostaje tylko światło i słoik nutelli. Słodycz kupnego gotowca jest dla mnie nie do przejścia. Zrobiłam więc swoją nutellę :). Mniej słodką, z wyczuwalnymi drobinkami orzechów. Myślałam, że te drobinki orzechowe będą działać na niekorzyść kremu, ale okazało się, że przeciwnie :). Nadają nutelli charakteru i orzechowego smaku. Dodatkową zaletą domowej nutelli jest to, że możecie zrobić ją mniej lub bardziej słodką. Moja nutella jest mało słodka, bo do jej przygotowania użyłam wyłącznie gorzkiej czekolady. Gdy część gorzkiej czekolady zastąpicie mleczną to nutella będzie bardziej słodka. Będzie też nieco jaśniejsza co zbliży ją wyglądem do kupnego gotowca.
180 g orzechów laskowych
3 łyżki oleju roślinnego
180 g gorzkiej czekolady*
1/2 szklanki granulowanego mleka w proszku
3 łyżki miodu
szczypta soli
Orzechy prażymy na patelni. Gorące orzechy wysypujemy na płócienną ściereczkę, zawijamy dokładnie i pocieramy orzechy usuwając skórki. Orzechy przekładamy do malaksera i mielimy dodając olej. Z orzechów i oleju powinna powstać pasta, ale drobiny orzechowe będą wyczuwalne. Czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej. Mleko w proszku zalewamy kilkoma łyżkami gorącej wody. Powinna powstać gęsta mleczna papka. Do pasty orzechowej dodajemy czekoladę, miód, sól, mleko w proszku i miksujemy aż wszystkie składniki się połączą.
Ja za pierwszym razem zrobiłam błąd i dodałam olej do gorącej czekolady. Czekolada nie chciała się połączyć z olejem i wyglądała jakby była zwarzona. Ale podczas miksowania w malakserze dodałam do masy kilka łyżek gorącej wody i masa odzyskała gładkość i ładnie się połączyła w jednolity krem.
Krem przekładamy do słoiczków i przechowujemy w lodówce. Gdy chcecie uzyskać gładki krem trzeba go, gdy jest jeszcze ciepły, przetrzeć przez sitko. Ja wolę gdy drobinki orzechów są wyczuwalne, krem bardzo zyskuje na smaku :).
*Jeżeli chcecie bardziej słodki krem to użyjcie czekolady gorzkiej i mlecznej. Połączcie je w dowolnych proporcjach, tak jak lubicie. Możecie też część orzechów zastąpić migdałami (bez skórki). Eksperymentujcie :).
Gdy ostatnio robiłam to ciasto niestety, nie zdążyłam zrobić zdjęć przed konsumpcją :). To powinno być jego wystarczającą rekomendacją. Przed upieczeniem ciasta marchewkowego przeglądnęłam wiele przepisów. Zastanawiające jest to, że niektóre receptury zawierały dodatek 4 łyżeczek proszku do pieczenia, a dodatkowo jeszcze sodę. Dla mnie to ilość dyskwalifikująca ciasto. Wolę gdy ciasto jest ciężkie, a nawet zakalcowate, ale nie pozostawia po sobie posmaku proszku do pieczenia.
Ilość proszku ograniczyłam do minimum, a ciasto i tak jest pyszne. Wilgotne, takie keksopodobne, aromatyczne. Doskonałym dopełnieniem smaku jest masa z bitej śmietany z serkiem mascarpone, którego smak idealnie komponuje się z ciastem marchewkowym.
2 szklanki mąki
1 1/2 szklanki brązowego cukru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody
2 łyżeczki cynamonu
2 szklanki utartej marchewki (na tarce o drobnych oczkach)
5 jajek (M)
300 ml oleju roślinnego
otarta skórka z 1 pomarańczy
250 ml śmietany kremówki
250 g serka mascarpone
cukier puder (do smaku)
Całe jajka wbijamy do miski, dodajemy cukier i ucieramy na jasną, puszystą masę. Gdy masa wyraźnie powiększy swoją objętość dodajemy olej i chwilę jeszcze ubijamy. Mąkę łączymy z proszkiem, sodą i cynamonem. Wszystko przesiewamy przez sitko. Do masy jajecznej wsypujemy mąkę z przyprawami i mieszamy mikserem na wolnych obrotach. Gdy składniki się połączą dodajemy marchewkę i skórkę pomarańczową. Mieszamy przez chwilę, nie zwiększając obrotów miksera. Ciasto wylewamy do średniej tortownicy wysmarowanej tłuszczem i wysypanej tartą bułką (możecie też wysypać tortownicę mielonymi orzechami).
Ciasto pieczemy w temperaturze 170 – 180 stopni przez godzinę. Sprawdzamy patyczkiem czy ciasto jest upieczone, gdyby po tym czasie nie było jeszcze gotowe zmniejszamy temperaturę i zostawiamy jeszcze na kilka minut w piecu. Ciasto po ostygnięciu może lekko opaść (ale nie koniecznie, moje ciasto raz opada, a raz nie – nie wpływa to na smak ciasta).
Śmietanę ubijamy na sztywno, do ubitej śmietany dodajemy serek mascarpone. Wszystko ubijamy jeszcze przez chwilę dosypując cukru pudru do smaku.
Zimne ciasto kroimy na 3 placki i przekładamy masą. Wierzch możecie posypać kakao, orzechami albo płatkami migdałowymi.